Świebodzińska Dziesiątka – „ostatni bieg, ostatniej szansy” : bardzo tajemniczy tytuł. Bieg ten był moją ostatnią okazją na złamanie w tym roku życiówki na 10 kilometrów. Ostatni start w obecnym sezonie na asfalcie – oczywiście nie licząc maratonu w Poznaniu.
Już z samego rana wiedziałem, że nie będzie to łatwy bieg. Padało i to bardzo, a ulewny deszcz zajmuje bardzo dalekie miejsce na liście marzeń biegacza. Dodatkowym problemem było to, że nasza świebodzińska bieżnia, nad czym oczywiście wciąż ubolewam, nie należny do tartanowych i swoje czasy świetności miała, gdy nie było mnie jeszcze na świecie. Po każdym większym deszczu zamienia się ona w glajdowate bagno, a buty po styczności z błotem z ceglastego pyłku zazwyczaj tracą wiele ze swoich walorów estetycznych.
Czułem, ze mam dobry dzień – tylko ta pogoda… postanowiłem więc zrobić pewien eksperyment, biec od początku do końca na max-a. Zdawałem sobie sprawę, że stoi to w sprzeczności z teoretycznymi zaleceniami planowania takich biegów, ale przepełniał mnie taki niedosyt po Sulechowie, że musiałem w jakiś sposób dać mu ujście . Wiedziałem, że to bardzo ryzykowne . Ale przecież póki co to moja ostatnia szansa na realizację planu, więc czy nie warto zaryzykować ? Wiedziałem, że prawdopodobnie nastąpi moment gdy mnie „odetnie” od mocy tylko pytanie- kiedy to nastąpi ?
Bieg rozpoczął się o godz 16:00 , jak pisałem powyżej na bieżni stadionu w Świebodzinie. Nie było tam jeszcze takiego bagna, więc początkowe metry biegło się dobrze. Obiecałem sobie, że nie będę „pajacował” biegnąc w ścisłej czołówce od startu, choć takie miejsce ma tę dobra stronę, że owocuje dużą liczbą ładnych zdjęć na moim blogu 🙂 Zdawałem sobie sprawę , że najlepsi wystartują tempem dla mnie nieosiągalnym, więc aby mieć jakiekolwiek szanse na zrobienie życiówki na 10 km muszę planować rozważnie. (może ta życiówka bez atestu PZLA ale Garmin mi wystarczy 🙂
Już od poczadku załapałem szybkie tempo. Mijały kilometry, a ja wciąż zyskiwałem sekundy. Dodatkowo mocy dodawało mi zielone pole na ekranie zegarka oznaczające nadrobione sekundy , których było coraz więcej 🙂 ( początkowo planowałem 43 min i tyle ustawiłem na Garminie wiec wystarczyło 4:18 min/s). Najbardziej irytującą mnie rzeczą było ścinanie na zakrętach trasy przez wielu zawodników, co zazwyczaj zmuszało do robienia tego samego, aby nie wbiegać komuś pod nogi.. Osobiście nie walczyłem o miejsce ale o życiówkę, więc starałem się biegać wyznaczoną trasą, ale nie przejmowałem się tymi zakrętami, „że braknie metrów” bo zaplanowałem, że brakujące metry uzupełnię na bieżni na bieżni – takie dodatkowe okrążenie by dać fory innym. heheh
Po zrobieniu pierwszego okrążenia czyli 5 km, zegar przy bramce pokazał 20:41 – czyli czas oznaczający moją życiówkę na 5 km. – dobra wróżba ? Drugie okrążenie rozpocząłem z dodatkowym balastem czyli- grubo umazanymi błotem startówkami. Jednak szybko o tym zapomniałem bo deszcz padał coraz mocniej i mocniej a w jego strugach wszystko się ślicznie umyło.
Nadszedł 6 km, miałem już prawie minutę nadrobionego czasu i wtedy zacząłem się zastanawiać jak długo jeszcze dam radę tak biec ? Postanowiłem zwolnić asekuracyjnie. Nie można być aż tak pazernym:) stwierdziłem, że jak zostanie mi mocy to nadrobię to na stadionie.
Ostatni kilometr przebiegłem z średnią poniżej 4 min/km – wiec chyba plan się udał. Gdy wpadłem na bieżnię, była tam taka maź że buty się topiły w błocie, jednak było mi wszystko jedno. Pędziłem w stronę mety, wiedząc już, że na jej linii do dystansu 10 kilometrów zabraknie mi 150 m ! Domyślam się, że w dużej mierze to wina chmur i błędu GPS, pomimo tego postanowiłem zrobić to co planowałem na trasie- czyli zamiast odebrać medal popędziłem dalej do momentu pojawienia się 10 km na zegarku. Udało się, nowa życiówka 42:09 min !
Bieg ukończony czasem 00:41:43 a 46 miejsce OPEN. Chociaż patrząc na firmę mierząca czas i SMS po zawodach poszło mi troszeczkę lepiej 🙂 Szkoda, że to błąd w systemie ale może kiedyś….
Zdziwiłem się, że mnie jednak nie odcięło, chyba pomogło wcześniejsze asekuracyjne zwolnienie szybkości:) Ciekawe ile jeszcze kilometrów wytrzymałbym takim tempem ? Tego niestety raczej się już nie dowiem. Dokonałem tego co było w planie. Trochę mnie uwiera te 9 sekund powyżej 40 minut- chciałoby się je wyeliminować, ale nie można mieć wszystkiego.
Pomimo kilku uchybień organizacja biegu na dosyć wysokim poziomie, w tym roku jednak impreza nie miała szczęścia jeśli chodzi o pogodę , bo deszcz utrudniał wszystkim życie. Oczywiście za bałagan firmy Pulsar Sport nie leży po winie organizatora więc nie można go za to obwiniać. Jedyne co uważam za ich ” wpadkę ” to nie dotrzymanie założonej godziny losowania. Co w wypadku czekających na nie od rana dzieci było trochę nieprzemyślane. Atmosfera bardzo pozytywna, zapraszam wszystkich za rok.