Tego dnia, tak bez przyczyny, postanowiłem trochę pobiegać. Pobiegłem do końca ulicy, a kiedy tam dotarłem, pomyślałem, że pobiegnę na koniec miasta. A kiedy tam dotarłem, pomyślałem sobie, że przebiegnę wzdłuż drogi S3 do Sulechowa.(…) A skoro dotarłem aż tak daleko, dlaczego miałbym odpuścić i nie pobiec aż do Cigacic? Tak właśnie zrobiłem. Przebiegłem przez Sulechów tak bez żadnego powodu. Po prostu biegłem dalej. Gdy dobiegłem do Odry, pomyślałem, że skoro przebiegłem taki szmat drogi, to równie dobrze mógłbym zawrócić i biec, i biec…
Teraz postaram się napisać coś od siebie, bez przerabiania Forresta Gumpa- oczywiście jest to kultowy film i książka, ale co by nie mówić, życie pisze swój scenariusz nie zważając na najbardziej ukochane dzieła literackie.
Jeżeli myślicie, że 52 km to dużo to przebiegnijcie 5 dni po takim biegu kolejne 55 km – wtedy poczujecie, że to jest naprawdę COŚ. Może mój wyczyn nie był mądry ze względu na zdrowie, możliwe również że „odpokutuję” za to na trasie Nowych Granic, ale dzięki takim wybieganiom uzyskałem wiele nowych całkiem nieoczekiwanych doświadczeń. Jest też jeden dodatkowy plus : udało mi się zupełnie w niezaplanowany sposób spalić cały ” tłuszcz” z brzucha jaki nazbierałem przez zimę i to wszystko w ciągu 5 dni – coś niesamowitego.
Bieg rozpocząłem o godzinie 9: 15- może troszkę późno, ale musiałem odczekać swoje po zjedzeniu śniadanka i narysować ślad trasy w pliku GPX – (kolejny test telefonu przerobionego na nawigację do biegania ).Muszę przyznać, że przerobiona Xperia J na „gadającą” nawigacje to naprawdę dobry pomysł. Trzeba być dosłownie nierozgarniętym ,aby zabłądzić, gdy słyszy się komendy ” za 50 m skręć w prawo” „(…) skręć w lewo” itd. Dodatkowo, która z dostępnych nawigacji ma możliwość dzwonienia, pisania SMS i słuchania muzyki ? Planuję zrobić na ten temat całkowicie osobny wpis. Wyszło fajne urządzono i może dobrym pomysłem będzie napisać w jaki sposób coś takiego stworzyć. Nie ma wielu aplikacji, które potrafią podążać za śladem GPX i zapowiadać trasę.
Początkowo w planie miałem przebiec wzdłuż drogi S3 do Sulechowa i z powrotem, jednak wyszło zupełnie inaczej. Rozpoczynając bieg zamiast standardowo wchodzić na techniczną trasę drogi S3 przejściem „dla zwierząt”, postanowiłem przebiec 2 km poboczem „starej drogi” w stronę Zielonej Góry (E65) – nawigacja pokazywała , że jest tam skręt w jakąś leśna dróżkę, wiec wywnioskowałem z tego, że będzie jakieś przejście pod drogą S3 . Jak się okazało skręt był, ale było również rozczarowanie. Nagle na środku leśnej drogi w jaką skręciłem pojawił się prawie 2 metrowy płot, a za nim trasa S3 – przejścia brak- jakiegokolwiek przejścia . Musiałem więc trochę improwizować, biegnąc do pierwszego możliwego miejsca przeprawy ( wiadukt za 3 km ) brzegiem lasu w śniegu za kostki. Jakość trasy widać na poniższych fotografiach – dobre ćwiczenie na nogi – bardzo męczące, 20 km takiej trasy i „zakwasy” na tydzień.
Pod dostaniu się na zaśnieżoną drogę techniczną S3 ukazał się kolejny malutki problem – całość była pokryta lodem co bardzo spowalniało bieg. Jednak do wszystkiego można się przyzwyczaić i po kilku km nie miałem problemów z utrzymywaniem równowagi. Kolejny raz zauważyłem, że chęć robienia sobie fotek i podziwiania terenu mija po 2-3 godzinach biegu. Możliwe, iż spowodowane jest to tym, że po chwilowym postoju gdy nogi są już zmęczone dużo trudniej powrócić z powrotem do rytmu biegu, a taki rozruch zwyczajnie „boli”.Dlatego, jak to już kilkukrotnie zauważyłem – po dłuższym wysiłku odechciewa się być fotografem.
W końcu dobiegłem do Sulechowa. Pomyślałem sobie. że okrążę Sulechów, zrobię kółko na bieżni MOSiR i zawrócę, skończyło się jednak inaczej…
Gdy zobaczyłem komin Rockwool-u w Cigacicach ( fabryka produkująca izolacje cieplne) nagle poczułem przypływ energii i chęć zobaczenia Odry. Atak na 55 km po ostatnim wysiłku był dosyć ryzykowny, mimo tego chęć dotarcia do rzeki, z którą wiąże się masa moich wędkarskich wspomnień, wygrała. Zatankowałem żel energetyczny i wyruszyłem w dalszą trasę.
Kilometry na Garminie mijały coraz wolniej, a po zmianie podłoża na asfalt zaczynałem odczuwać ból w udach – przypomnienie, że w ciągu ostatnich 5 dni zrobiłem już jedno „dłuższe” wybieganie. Bywało to chwilami rozpraszające, ale z czasem się przyzwyczaiłem. Myśl o zbliżającej się rzece zagłuszała wszystkie inne problemy.
Kiedy zegarek pokazał 27 km zrozumiałem, że pominąłem jeden szczegół podczas zmiany planów- przed sobą jeszcze dużo drogi, zaczynam odczuwać zmęczenie a mi zostały tylko 2 żele. Szybko jednak myśl mi z głowy wypadła gdyż wtedy właśnie to stało się – ukazała się Odra. Udało mi się zrealizować mój plan . Brawo ja!
Kupiłem w sklepie czekoladę i izotonik, uzupełniałem kalorie wspomagając się żelem i po zrobieniu pamiątkowych fotek , które wstawiłem na Facebooka nie miałem innego wyboru niż wyruszać w stronę domu. Teoretycznie miałem, przystanek PKS i choć korciło to przecież honor nie pozwalał…
Droga powrotna okazała się dużo trudniejsza i dłuższa niż sobie wyobrażałem, ale też w pewien sposób zabawna. Nie było już humoru, ani chęci fotograficznego dokumentowania treningu.
Nie wiem co było w tym żelu, który zjadłem nad Odrą, ale od Sulechowa wzięła mnie ochota na śpiewanie piosenek disco . W niczym mi nie przeszkadzał fakt, że zupełnie nie potrafię śpiewać, bo w słuchawkach na uszach nie słychać własnego głosu. Dobrze, że nie było tam żadnych słuchaczy mojego „wycia„, bo mogłoby to się źle skończyć, tylko nie wiem czy dla nich, czy dla mnie. Poniżej link do jednej z chyba najlepiej mi pasujących piosenek do śpiewania.
W ten humorystyczny sposób stało się coś, czego się zupełnie nie spodziewałem. Na zegarku wyskoczył alert „Maraton 3:53:03 godz.” Nowy nieoficjalny rekord i to biegając po dużo trudniejszej trasie niż asfalt. Progres czy przypadek ? Nie wiem ale, nabrałem nagle nadziei, że na 3. PKO Gdańsk Maraton 2017 złamię upragnione 3:45 godz.
Tu niestety kończy się zabawa. Powrót na 45 km na zlodowaciałą drogę techniczną S3 zapoczątkował kryzys. Pojawiło się w jednym momencie kilka problemów i patrząc na to w tej chwili myślę, że zawiodła psychika.
Pierwszym z nich było ubrudzenie sobie rąk żelem – źle rozdarłem opakowanie i w ten sposób połowa jego zawartości zalepiła mi ręce. Chwilę później okazało się coś jeszcze gorszego – zamarzła mi reszta izotoniku w plecaku -a najbliższy sklep dopiero w Świebodzinie . W tym momencie zjadła mnie panika. Wiedziałem, że jakieś 5 km wcześniej mijałem znak „Świebodzin 18 km” i w tym momencie wiedziałem, że będę miał problem przez wielkie „P„.
Zawsze jakimś wyjściem było „podjadanie” śniegu – wiem, że nie jest to zdrowe, ale była to desperacka próba radzenia sobie z problemem . Niestety okazała się to kropelką w morzu potrzeb. Litr białego puchu to jakieś 2/3 szklanki wody, więc zaspokojenie pragnienia w ten sposób nie było zbyt efektywne.
Muszę przyznać, że pomimo niebezpieczeństwa kontuzji, które towarzyszą takim ultra- wybieganiom jest to dosyć ciekawe doświadczenie. Ma się okazję poznać swój organizm w sytuacjach w jakich się nie spotyka podczas „normalnego funkcjonowania„. Uparcie staram się wyciągnąć wnioski i znajdować rozwiązania pojawiających się kolejno problemów. Nawet na zamarzający izotonik już znalazłem sposób – żelowe podgrzewacze do rąk ( filmik poniżej ), trzymają przez 25 min temperaturę wystarczającą by roztopić kryształki lodu – jednak trzeba wyczuć moment w którym je „przełamać” żeby zaczęły grzać zanim izotonik zamarznie, ponieważ lodu niestety nie roztopią.
W tym momencie przystopuję z bieganiem 50-tek ze strachu przed kontuzją w przededniu ADB Ultramaratonu Nowe Granice, jednak już obmyślam gdzie mógłbym następnym razem się wybrać. Takie ekstremalne biegi bardzo wciągają , jednak ile razy można podnosić poprzeczkę ?…