Czas chyba by napisać tradycyjną relację z szóstej już edycji biegu. Do jej napisania zachęcił mnie tekst do na facebookowej osi czasu Ultramaratonu Nowe Granice.
Dlatego lecimy z historią, która w moim wypadku jest dość oryginalna. Już podczas pierwszych kroków wiedziałem, że będzie ciężko. Startowałem wtedy z niedoleczonym zapaleniem żołądka i dwunastnicy. Wiem, wiem wariat – ale to tylko początek opowiadania, które można krótko streścić -”przebiegł VI ASF Ultramaraton Nowe Granice i wylądował na szpitalnym oddziale zamkniętym” (- czyżby ześwirował od biegania w kółko ?).
Szósta edycja była całkowicie inna niż pozostałe w jakich brałem udział. Ostatnimi czasy był to już prawie tradycyjnie mój przedurodzinowy dystans solo 103 km . W tym roku nie dosyć, że magiczna data roku przestępnego (29 luty), to zmiana zasad – wszystko przez zakaz wstępu do lasu. ( wycofali go 25 lutego, ale było już za późno na jakiekolwiek zmiany trasy biegu)
Zasady tegorocznej imprezy W69 tłumaczyłem w poprzednim wpisie. Jednak w skrócie przypomnę. Po rozpoczęciu biegu zawodnik ma 6 godzin na gnanie przed siebie i w zależności od tego jaki dystans pokona, taki uzyska wynik . Osobiście założyłem, że musi być to dystans ULTRA czyli <42.196 km- bo co to za ultramaraton jeśli nie pokonało się dystansu maratońskiego ?
Dla wielu taki wynik to mega wyczyn, dla mnie patrząc na pokonywany przeze mnie odcinek solo z poprzednich edycji długości 103km, to niedosyt przez wielkie N…, ale dość już o tym. Nie zawsze chodzi o robienie coraz lepszych wyników, czasami chodzi o to, aby po prostu wygrać ze swoim opornym ciałem. Przenieśmy się na stadion żużlowy do Zielonej Góry (W69).
W biurze zawodów byłem chwilę po 9 rano, tak aby zdążyć odebrać pakiet startowy i za długo nie czekać, bo start mojego dystansu był zaplanowany na godzinę 10. Nie chciałem długo stać na dworze bo pogoda była dosyć wietrzna.
Jak zawsze przy odbieraniu pakietu spotkałem kilkoro znajomych z poprzednich edycji, których serdecznie pozdrawiam, ale ze względu na RODO podam tylko numery startowe 24, 42 i 53 :).
Pogadaliśmy trochę, zrobiliśmy kilka fot i wyruszyłem w stronę linii startu.
Na początku biegło się dobrze, tylko sporym zaskoczeniem okazały się podbiegi. Spodziewałem się że jakieś będą, w końcu to Zielona Góra i jak sama nazwa wskazuje, wypada aby nie było płasko. Z całej pętli o długości 900 m- 280 m to był podbieg, co z początku, aż tak nie dokuczało, ale dobrze wiedziałem że po 20-30 kilometrach w nogach będzie uciążliwe.
Godziny mijały wyjątkowo szybko, kilometry na Garminie niestety troszkę wolniej (a szkoda), ale mozolnie kręciłem pętelki wokół stadionu żużlowego. Oczywiście, nie biegłem przez cały czas gdyż nie miałem jakiś ambitnych założeń i musiałem się oszczędzać. Czekał mnie tydzień pracy i planowa wyprawa do szpitala. Dzięki strategii “aby tylko wydreptać dystans ultra” mogłem na spokojnie zjeść sobie zupę pomidorową i kilka tradycyjnych już rogalików
Z trakcyjnego filmu też wyszła lipa bo telefon złośliwie mi się rozładował, a drugi który używałem do Livetraca i muzyki nie nadaje się do kręcenia podczas biegu. Nie biegło się lekko, z każdym okrążeniem coraz bardziej czułem podbieg, więc coraz częściej szedłem. Patrząc na fakt ile treningów przez chorobę mi przepadło to i tak nie najgorzej mi szło.
Po 6 godzinach biegu miałem niestety tylko 47 km- bardzo mało, ale cieszy mnie fakt że bez większych problemów dobiegłem do mety (w sumie to jej linię przebiegłem 53 razy :)). W planie miałem ukończyć kolejną edycję Nowych Granic i się udało. Medal wyszedł bardzo ładny… w ubiegłym sezonie o ile mnie nie pamięć nie myli był z czaplą. W tym natomiast jest z szerzącym się dzikiem, , czyli zbiera sie zwierzyniec. Koszulka tez wyszła bardzo ładna.
Podsumowując, start pomimo przebiegnięcia absolutnego minimum uważam za udany – patrząc na mój obecny stan zdrowia i tak dobrze że dotarłem w całości do mety :). Pierwsze ultra bez większych kontuzji (mam wszystkie paznokcie u nóg:)). Okazuje się, że trochę zawziętości i wmawiania sobie “nic mnie nie boli“, ”czuje się świetnie” potrafi czasem zdziałać cuda. Biegłem aby przebiec dla zabawy i się udało. Musiałem bezpiecznie pokonać dystans ultra, aby bieg nie stał przyczyną mojego pobytu w szpitalu. – bo fakty są takie, że moja szpitalna wizyta była wcześniej zaplanowana i raczej obie “wyprawy “ nie miały na siebie wielkiego wpływu.
„Wielu ludzi biega w zawodach, żeby sprawdzić, kto jest najszybszy. Ja startuję po to, żeby przekonać się, kto ma największe jaja”
Steve Prefontaine