Wpis zacznę od krótkiego przekazu dla osób które uważają ,że nie nadają się do biegania.
__________________________________________________________________
Drogie osoby które twierdzą: „że bieganie jest nie dla nich, bo nie potrafią przebiec 100 metrów”,”że płuca wyplują”.”że to nudne” i milion innych wymówek. Wstydźcie się! 26 lat spędziłem jako typowy kanapowiec. Jeśli twierdzicie ,że się nie da zrobić czegoś, co wam wydaje się w tym momencie „nierealne” to się głęboko mylicie. Z moich osobistych obserwacji : nie ma w bieganiu „nie da się”, ponieważ jak widzicie się Da. Ja zdobyłem coś dla mnie niewyobrażalnego – tytuł MARATOŃCZYKA: od totalnego zera w 15 miesięcy. Więc innym chociaż troszeczkę zawziętym, też się uda spełnić jakiś postawiony sobie cel. Nie musi być to bieganie. Teraz przejdźmy do tematu.
__________________________________________________________________
[modula id=”4326″]
17 PKO Poznań Maraton
Tyle ile kilometrów tyle pomysłów jak napisać wpis, lecz aby było najprościej zacznę to wszystko od początku. Nie będę ukrywał swoich błędów, których popełniłem bardzo wiele.
Tylko tu następuje kolejny dylemat – gdzie wyznaczyć początek ? Bieg zaczyna się od 9 00, ale czy to nie będzie dziwnie wyglądało ? Najlepiej będzie jak zacznę od otwarcia oczu.
Wstałem o godzinie 6:00, dlaczego tak wcześnie ? Sam do końca nie wiem, ale i tak z nerwów nie dałbym rady spokojnie spać . Co chwile się budziłem i myślami już byłem na trasie, ale to chyba nic dziwnego- w końcu to debiut.
Gdy byłem już na nogach po spojrzeniu przez okno okazało się że pogoda jest ohydna – zimno i deszczyk.
Zjadłem śniadanie ( dwie bułki z dżemem bodajże malinowym) potem wymeldowałem się z hotelu, zaniosłem torbę do szafki depozytowej na PKP i owinięty w złotą folię termiczną, by nie przeziębić się -niczym „Batman” wyruszyłem w stronę hali Międzynarodowych Targów Poznańskich. Trochę to komicznie wyglądało, ale czy kogoś tym skrzywdziłem ? Wydaje mi się ,że nie.
Po wejściu Na stoisku PKO pobrałem dodatkową plakietkę biegu charytatywnego „Dla Kasi”.
W niczym mi to nie przeszkadza a jeśli można pomóc, to dlaczego tego nie zrobić.
Z doświadczenia wiem , że na imprezach w większym miastach warto mieć ze sobą marker w kieszeni – duże prawdopodobieństwo że się spotka kogoś kto będzie rozdawał autografy. Nie myliłem się.Opłacało się przywieźć go z domu ponieważ dostałem autograf od Pana Jerzego Skarżyńskiego. Był lekki problem na czym się podpisać, bo przecież zaraz bieg, ale plakietka „Biegu dla Kasi” przypięta na plecach okazała się idealnym miejscem. Może i nie jest to jakaś sława rozpoznawalna dla ogółu ludzi, ale wśród biegaczy, komuś kto zrobił maraton w 2:10 trzeba – bić przysłowiowe „pokłony”. Jak dowiedziałem się dzięki mojemu osobistemu śledztwu, odwiedził Targa i dlatego, że był Ambasadorem firmy Asics Polska, oraz sprzedawał swoją książkę.
Potem naszedł czas na telefony z życzeniami powodzenia, albo od osób biegnących które znam : „gdzie jesteś”. Raczej o tym nie ma po co pisać.
O godzinie 8:30 postanowiłem wyjść się rozgrzać, ponieważ starałem się wyczekać w cieple hali jak najdłużej się da. Na zewnątrz okazało się, że szanse na potruchtanie są nierealne. Jedyne co można było gdzieś znaleźć to jakieś miejsce by się porozciągać- więc już tu popełniłem błąd numer 1. Za długie odkładanie rozgrzewki ale dzięki Bogu przez to nie dopadła mnie jakaś kontuzja na trasie.
O godzinie 9:00 nastąpiło odliczanie i start tłumu ludzi. Pierwsze kilka kilometrów trzymałem tempem 5:40 min/km niczym maszyna jednak okazało się ,że źle zawiązałem sznurówkę i musiałem przystanąć to poprawić i tu już pojawia się błąd numer 2, który spowodował kolejny postój – tym razem za ciasno zawiązany but . Wyliczyłem ,że bieg przez 35 km z takim wiązaniem może zakończyć się ciężką kontuzją, więc strata kolejnych 30 s. ( błąd nr 3 ).
Po kolejnych kilometrach biegnąc wolniej niż mi wygodniej stwierdziłem się ,że czuję się jak ferrari jadące na ręcznym hamulcu i postanowiłem zmienić taktykę. Przestać patrzeć na prędkość biegu ale biec tak, aby mi było wygodnie.Okazało się, że dzięki temu zyskiwałem po 20-30 sekund na km.
Przez długi czas starałem się przemieszczać wraz z chorągiewką na 4:00 godz, co było nieświadomym błędem nr 4. – pacemaker biegł tak nierównym tempem ,że mnie to wykończyło. Na przyszłość trzeba biec po swojemu nie patrząc na innych.
Organizator zadbał aby wodopoje i punkty spożywcze były rozmieszczone co 5 km i muszę powiedzieć ,że wyjątkowo dokładnie były porozstawiane. Może spowodowane było to tym, że punkty pomiarowe do wglądu online znajdowały się dokładnie co 5 km więc mieli ułatwienie z wyznaczeniem. Starałem się od 9 km przed każdym wodopojem jeść żel, następnie by zabić ten słodki smak w ustach brałem dwie kostki czekolady i nawet nie najgorzej to się w moim przypadku sprawdzało.
Ogólnie mówiąc do 32 km biegło mi się dobrze- do czasu słynnego podbiegu. I tu już spowolniłem tempo powyżej 6 min/km. Dopiero zacząłem czuć znaczenie słowa Maraton.
Spodziewałem się uczucia ściany, ale co mnie zadziwiło czegoś takiego nie było. Popełniłem na 35 km jednak chyba największy błąd w całym biegu czyli – błąd nr 5.- było nim zjedzenie pomarańczy. Tak ładnie wyglądały. Złapała mnie po nich tak straszna kolka, że na 38 km na końcu podbiegu musiałem się zatrzymać ponieważ zacząłem się dusić. Pierwszy raz na jakimś biegu aż tak się przeraziłem. Czułem już zapach mety i co????- mam zejść 4 km przed końcem ? O nie, nie ze mną takie numery! Jakoś znalazłem w sobie siły i wolno „doczłapałem” kolejne 2.5 km, a na końcówce całkowicie przeszło i ozdrowiałem.
Prawdopodobnie dopływ adrenaliny i myśl o widoku pod stopami niebieskiego dywanu.
I nastąpiła najlepsza chwila dnia. Dźwięk niczym miód dla moich uszu. Pisk mojego chipa na ostatniej bramce pomiarowej i duma ,że zrobiłem coś niemożliwego.
Medal z biegu okazał się najładniejszym jakie posiadam i najbardziej masywny. Z tego co patrzyłem chyba najładniejszy w historii PKO Poznań Maraton. Otuliłem się w koc termiczny, wypiłem z 2 litry izotonika , objadłem się wszystkim co znajdowało na się na stole i padłem w hali jak zgon. Bolało jak cholera ale- to przyjemny ból.
Miałem możliwość powrotu ze znajomymi ale, miałem zarezerwowany pociąg i chciałem jeszcze wygrawerować czas na medalu, poczekać na losowanie nagród – w którym oczywiście nic nie wylosowałem, oraz pójść na masaż ,co piekielnie bolało.
Czas się potem mimo wszystko dłużył,.A jeszcze okazało się,że mój pociąg ma opóźnienie 70 min.Stwierdziłem że jest tam dużo więcej ludzi po maratonie wiec miałem z kim pogadać .
Błędów było jeszcze wiele:, chociażby bieg z irytującym pasem HR na piersi tzw. pulsometrem, źle dobrana muzyka itd. Na następnym maratonie, który już z pewnością będę chciał pokonać postaram się nie popełnić tych samych błędów.
A jeśli chodzi o buty Asics FuzeX Barcelona Maraton 2016, nie mam zupełnie do nich najmniejszych zarzutów. Nic dodać nic ująć. Bardzo udany zakup. Bardzo dobra dynamika, amortyzacja, długo można by było pisać.
Na głębsze rozmyślania co dalej i samokrytykę przyjdzie czas. Póki co cieszę się medalem jak przysłowiowy „murzyn blaszką” i jestem dumny z tego że dobiegłem aż na niebieski dywan i mogę nazywać się maratończykiem. Może to dziecinne-ale o to chyba chodzi, by bieganie sprawiało przyjemność.