Kolejny raz zaczynam pisać wpis w pociągu, wczoraj nie było na to siły i chęci. Najlepiej zamówiłbym dwa dni śpiączki farmakologicznej 🙂 Czy była to „autostrada do piekła„- tak jak w utworze „Highway To Hell” zespołu AC/DC odgrywanym na starcie i mecie ? ? Postaram się na to pytanie odpowiedzieć za chwilę – jednak z pewnością coś jest na rzeczy.
Tak, tak, dokonałem tego- z 89 osób startujących na moim dystansie, 30 zostało niesklasyfikowanych a ja ? Ja przebiegłem z Gdyni na Hel, pomimo przeciwności losu, upadków, ścian i innego typu przeszkód i zająłem z 32 miejsce!Dopiero podczas takiego wyzwania człowiek poznaje swój organizm. Dziesięć godzin biegu- z tego ponad połowa w słońcu, daje w kość. Teraz czas przybliżyć moją osobistą przygodę z Ultramaratonem GoToHell 80k 2017.
Start biegu rozpoczynał się o godz 4:30 w Gdyni w porcie jachtowym Marina. Przepaki na 6 kolejnych punktów zdane, wszystkie formalności załatwione. Pierwsze kadry filmu z biegu nagrane. Pełen energii ruszyłem w podróż do piekła 🙂 Było dokładnie tak jak sobie to wyobrażałem. Nawet nie miałem jakiś większych obaw, że nie dobiegnę. Zastanawiałem się tylko w jakim czasie. Przecież chyba zapracowałem przez ostatnie miesiące na właściwą formę podczas tego biegu ?
Dużo rozpisywać się na temat pierwszych kilometrów nie ma sensu. Wiele przygód na tym odcinku nie miałem . Może tylko jedną malutką , za to mającą duży wpływ na moje zmagania – przebiegając przez łąkę przemoczyłem buty…
Przepak nr 1 – Dębogórze 14 km
Napiłem się, zabrałem żele energetyczne i wyruszyłem szybko dalej, więc dużo czasu nie straciłem. Pierwszy odcinek bez problemu.
Przepak nr 2 – Osłonino 25 km
Przypadkowo go ominąłem, przez co musiałem zawrócić, aby mnie odznaczyli na liście. Straciłem na tym niestety trochę czasu, również wtedy uzupełniałem izotonik w plecaku – miałem już za sobą ponad 20 km. W tym momencie zaczynają się przygody.
Na asfalcie po 25 km zaczęło mnie boleć kolano, działać działało ale bolało. Trochę szybciej niż myślałem -ale przecież się nie poddam. To nie byłoby w moim stylu, tyle przygotowań i zejść przez kolano ? Zauważyłem, że gdy biegnę szybciej jest trochę lepiej, a że drogą toczył się traktor, wyprzedziłem go i miałem kilkukilometrowe wiejskie Wings for Life World Run 🙂
Nagle 🙂 na 27 km pojawiło się morze (raczej zatoka) pierwszy widok wody, nie licząc startu w porcie. Widok był nie z tej ziemi. Nie wiedziałem czy biec dalej, czy podziwiać widoki jak ze zdjęcia poniżej.
Widząc, że meta jest jest dopiero za 60 km, uświadomiłem sobie, jak to rzeczywiście daleko. Pozostał mi jeszcze taki wielki dystans, a trasa którą teraz biegłem to plaża i klify, na których szło się zabić. Na szczęście bez większych wypadków udało mi się dotrzeć do kolejnego przepaku- chociaż aby tam trafić pod koniec musiałem korzystać z nawigacji 🙂
Przepak nr 3 – Puck 34 km
Szybka kąpiel w fontannie – taki spontan, przez co moja plakietka wygląda jak wygląda , nalanie wody do plecaka by nie tracić czasu na mieszanie izotonika – może trochę z lenistwa i wyruszyłem w drogę. Nawet nie było czasu nagrać filmiku, dosłownie wszystko w biegu 🙂 Wiedziałem że jak stanę na dłużej to z kolanem będzie gorzej- i to się sprawdziło. Pocieszające było to, że już miałem za sobą 35 km 🙂
Zaraz po wznowieniu biegu rozpoczęła się walka z bólem. Miałem leki przeciwbólowe- ale czy to wypada tak łyknąć tabletkę i z głowy ? Postanowiłem podjąć decyzję we Władysławowie. Mijały kilometry a z nogą ani lepiej, ani gorzej.
Przepak nr 4 – Władysławowo 43 km
Dłuższa przerwa, 10-15 min, spokojnie zjadłem, wypiłem pepsi, uzupełniłem picie, ochłodziłem się i w poprawionym humorze mając za sobą dystans maratoński, przywitałem początek półwyspu -czyli czekające mnie blisko 40 km w pełnym słońcu. Już było gorąco jak cholera, a przecież jeszcze nie było południa. Zmęczenie dawało się we znaki, więc może dlatego przebiegając przez Chałupy na 50 km, zapomniałem zahaczyć słynną plażę nudystów 🙂 Piłem jak smok i byłem taki przemęczony, że prawie ominąłbym kolejny punkt kontrolny, gdzie mieli mnie odhaczyć na liście.
Przepak nr 5 – Kuźnica 56 km
Do dziś nie mam pojęcia dlaczego jedyne co tam zrobiłem, to zmoczyłem bufa, wypiłem pepsi, uzupełniłem picie i wyruszyłem w drogę. Dlaczego nie zjadłem nic z tego co tam miałem ani nie przebrałem skarpet kompresyjnych, skoro pojawiły mi się odciski ? Logika mówi, że trzeba skatowany organizm nakarmić, a ja chociaż miałem możliwość zjadłem tylko jeden żel. Chyba jednym z pierwszych symptomów przemęczenia było to, że zaczynałem lekko świrować. Wzięło mnie na śpiewanie na trasie- haha, poprawia mi to zawsze humor i jest dobrym sposobem na nudę. Zapraszam do zobaczenia filmu z biegu, który zmontowałem na YouTube-jest w nim scena z próbką moich talentów wokalnych.(polecam się łowcom talentów 🙂 . Wpadłem wtedy na pewien pomysł i zrobiłem live na Facebooku – oglądając go teraz jestem zaskoczony, że pomimo widocznego zmęczenia, tak mi dobrze to wyszło . Może mam coś w sobie z celebryty ?
Niestety….
Wtedy stało się coś niespodziewanego, zaczęła mnie piec stopa od spodu. Postanowiłem się zatrzymać , ściągnąłem but i znalazłem w nim trochę piasku i wilgoć. ( piasek prawdopodobnie przyniesiony z 27 km) Wilgotna stopa od biegania po mokrej trawie na początkowych kilometrach, trochę piasku i całość przez te odległości zamieniła się w niemiłą niespodziankę.Taki bolesny bezpłatny piling…. 🙂
Założyłem but ponownie, przebiegłem jakieś 2 km i to był mój limit bólu. Ściana, upadek, zwał jak zwał. Położyłem się na polbruku i ani w jedną ani w drugą… siedziałem, a raczej leżałem tak przez czas jakiś, zastanawiając się co począć dalej. Nie dało się tego ani zakleić plastrem, ani znieczulić jakimiś przeciwbólowymi lekami. Był problem, poważny problem, jedyne co pocieszało to to, że większej kontuzji się nie dorobię – ostatecznie paznokcie odpadną. Rany wcześniej czy później się zagoją. Brak pomysłów, ale przecież jak zawrócę będę miał dalej… Ta myśl postawiła mnie na nogi, więc po odpoczynku jakoś udało mi się truchtać do przodu, wmawiając sobie że wszystko jest ok. Przecież nie zejdę z trasy widząc tablicę Jurata.
Przepak nr 6 – Jurata 67 km
Zostało ciut ponad 10 km, stałem się wąchaczem mety, w jednym był problem. Po chwilowym odpoczynku i nawodnieniu organizmu zrozumiałem, że będą to najboleśniejsze km w moim życiu. Aby nie dociążać dodatkowo stopy zostawiłem prawie wszystko w worku zwrotnym po przepaku, który wracał do remizy na Helu i wlałem do bukłaka minimum wody jaka była potrzebna.
Aby się zmobilizować postanowiłem zadedykować ten odcinek kilku osobom – nie będę jednak zdradzał jakim, niech to zostanie moją tajemnicą. Powiem tylko tyle, że były to osoby, które zawsze we mnie wierzą i wspierają jak tylko mogą. Zdziwiło mnie….. bo nie miałem problemów z biegiem…. chwilami nawet międzyczasy po 5:45 min/km – może to dzięki wcześniej wspomnianej dedykacji ? Jednak ból był na tyle dokuczliwy, że mimowolnie zdarzyło mi się 2 razy przejść do marszu.
I wtedy zobaczyłem tablicę miejscowości Hel. Blisko 78 km za mną, zrozumiałem, że to już koniec i jednak to się dokonało – szum morza, dźwięk mew i znak na nawigacji w zegarku, że pozostało mniej niż 1km. Poczułem nagle przypływ siły, zapomniałem o kolanie, stopie, odciskach. Biegłem i płakałem, nie wiem czy z bólu, czy szczęścia- jakoś się nie zastanawiałem. Żyłem tylko chwilą… myślą o ujrzeniu napisu „meta„. Na ostatniej prostej wyciągnąłem kij do selfi. Zamontowałem tel z włączoną kamerą i nie patrząc na chodzących ludzi gnałem ku bramie META – tak na serio to było tempo 6:30 min/ km 🙂
Na ostatnich metrach pojawił się zielony dywan, a gdy przekraczałem metę, leciała muzyka zespołu AC/DC.- Highway To Hell .
Odbiłem na „ścianie zwycięzców” dłoń zamoczoną w czerwonej farbie, po której do dziś mam ślady, odebrałem medal wraz z dyplomem ukończenia biegu i wyruszyłem w stronę budki z goframi biorąc największego gofra jaki był tylko technicznie możliwy do stworzenia. Potem był obiad, hot-dog, jeszcze jeden gofr i chyba 3 bądź 4 7 Days’y.
Najedzony wyruszyłem w stronę remizy gdzie znajdował się do odbioru depozyt, wraz z workami z przepaków. Od Juraty marzyłem o pozbyciu się butów i założeniu klapek, które sobie przygotowałem – jednak okazało się, że zapomniałem schować je do torby – taki psikus. W efekcie postanowiłem chodzić po ulicy na bosaka 🙂 Bolało i piekło- ale w końcu dotyk świeżego powietrza na stopie i pozbycie się podkolanówek kompresyjnych po tylu kilometrach był bezcenny.
Trzeba było dotrzymać słowa i odśpiewać piosenkę, którą obiecałem w ostatnim wpisie o biegu 🙂 Chociaż brakowało sił słowa dotrzymałem. Może nie był to krzyk ale ludzie patrzyli na mnie jak na debila – jest to pokazane na filmie.
Podsumowania końcowe :
Po biegu pomimo ciągłego picia wody w ciągu 10 godzin straciłem blisko 7 kg i 6500 kalorii. Wysiadając z pociągu podobno wyglądałem jak własny cień.Na szczęście obecnie już powróciłem do standardowej wagi. Jeżeli chodzi o przygotowanie fizyczne, to z trenerem zrobiliśmy kawał dobrej roboty, za co mu kolejny raz dziękuję. Wypadki się zdążają a u mnie akurat głupim pomysłem był start po ostatniej kontuzji. A stopa ?- to blisko 90 000 kroków więc tym bardziej wszystko się może przytrafić. Dostałem nauczkę i wiem na przyszłość, że suche buty to podstawa, nie biega się w nietestowanych na dłuższym dystansie skarpetach. Udało mi się dotrzeć pomimo bólu, wygrałem z samym sobą, wielokrotnie zaczynałem w siebie wątpić a jednak za każdym razem się podnosiłem i biegłem dalej – do celu. Nie złamałem 10 godzin bo brakowało 11 minut, lecz wiem, ze gdyby nie kontuzja spokojnie bym to zrobił. Czy pobiegnę za rok, nie wiem ponieważ dużo z tym zamieszania. Jeżeli już to wersję Gdańsk Hel 120 km ale czy się uda wystartować, czas pokaże. Możliwe, że w lutym po ataku na 103 km W Ultramaratonie Nowe Granice świat ultra mi obrzydnie ponieważ już na 60 km biegu zaklinałem się, że to ostatnie ultra. Jeżeli ktoś nie jest odporny na ból, nie polecam wkraczać do świata biegów na długich dystansach.
Ból jest stanem przejściowym
Duma pozostaje na zawsze…”
Dosłownie, duma jest i niedowierzanie wśród ludzi, że coś takiego jest wykonalne. Też do końca nie byłem tego pewny ale sprawdziłem na własnej skórze i się udało. Teraz nadszedł czas na zasłużony odpoczynek od biegania, niech rany się zagoją a wtedy na nowo wznowię treningi aby pokazać jesienią, że nie jestem jedynie ultrasem.
Poniżej daję filmik z biegu, na YouTube :
____________________________
Biegacz to nie ten co szybko biega…
biegacz to ten co nie ustaje w walce…