Obiecałem na Facebooku, że „powrócę do internetów” więc jestem 🙂 Prawdą jest , że przerwa była przydługa. Coś trzeba było poświęcić,bo brakowało czasu na intensywne bieganie i padło niestety na bloga. Ciężko pisać zajmująco o monotonii treningowej codzienności. Wymądrzać się też nie mogę, skoro niczego takiego nie dokonałem – więc doszedłem do wniosku, że najlepiej pokornie zamilknąć…
Przygotowania do GoToHell idą pełną parą -więc kto normalny, który przebiega ciut ponad 400 km w miesiącu, pakuje się na bieg na 5 km ? Przecież to z góry skazane na porażkę. Własnie… Ostatnio nawet usłyszałem, że moje bieganie to nie hobby lecz fanatyzm – coś w tym po głębszej analizie jest, ale przecież 80 km z Gdyni na Hel samo się nie zrobi i trzeba na to uczciwie w pocie czoła zapracować. Teraz przejdźmy do szybkiej relacji z biegu.
W sobotę 1 lipca 2017 odbyła się już XII edycja Niesulickiej Piątki ( 5.45 km) oczywiście z przygodami jak zawsze, rozpoczynającymi się już dzień przed startem.
Zapisałem się standardowo przez internet i tak jak w poprzednich latach planowałem zapłacić wpisowe na miejscu. Wszystko byłoby super gdyby nie fakt, że wyczerpano limit zawodników i i usunięto mnie z listy zawodników . Okazało się jednak, że z biegu odpadł przez kontuzję mój kolega. Dzięki temu udało mi się wskoczyć na jego już opłacone miejsce. Problem numer 1 został więc rozwiązany 🙂
Start biegu rozpoczął się o godzinie 11 00, niby mi nie zależało na wyniku ale chciałem pokazać się z jak najlepszej strony, tym bardziej, ze na miejscu startu pojawił się mój trener, więc nie chciałem przynieść mu wstydu :)- z jednej strony to taka skryta presja, a z drugiej dodatkowa motywacja by dać z siebie jak najwięcej.
Z powodu ostatnich deszczów cała trasa była usiana wielkimi błotnistymi kałużami, gdzie bardzo łatwo było się przewrócić . Sporo osób miała taką błotnistą przygodę, nikt natomiast nie był tak „genialny” jak ja !! Chyba tylko mi udało się potknąć dosłownie o powietrze na prostej drodze i zaliczyć fikołka .. hehe -uznajmy, że to był gigantyczny komar 🙂 Cała akcja trwała na tyle szybko, że nawet GPS na Endomondo nie pokazał przerwy w biegu – ma się tę wprawę w upadaniu 🙂 Przejechałem po trawce kawałek i biegłem dalej ale, oczywiście nie skończyło się to zupełnie bezboleśnie. Wszystko było prawie super- nie ubłociłem się, byłem czyściutki ale pojawił się problem numer 2. Czułem prawe kolano, może nie było to jakieś szaleństwo ale wkurzało mnie to na maksa. Postanowiłem jednak nie katować się niepotrzebnie i ciągnąc tak 4:30-4:40 min/km do końca, powtarzałem sobie w myślach – przecież za 15 dni będę biegł Hel, wyluzuj chłopie 😛
Ciekawą sprawą był fakt, że na każdym podbiegu i zbiegu zyskiwałem sekundy – doganiałem tych biegnących przed sobą, a na prostej zostawałem w tyle.Zobaczyłem podczas zmagań „na żywo”- że trening na ultra a trening szybkościowy, to zupełnie inna bajka.
Na każdym kilometrze było coraz ciężej.. Nie mówię tylko o błocie czy podbiegach lecz o poczuciu ciężkości nóg. Prawdopodobnie zmęczenie materiału po treningach, ale denerwująca sprawa . Ukończyłem bieg z niedosytem w czasie 25:02 min , 44 miejsce open na 171 osób, niby dobrze -patrząc na miejsca ale średnie tempo 4:35 min/km to dla mnie nic nadzwyczajnego. Wiadomo, ze biegi przełajowe z dodatkowymi niespodziankami z błota to nie asfalt ale myślałem, że zrobię średnią 4:20 min/km ale trasa mnie skarciła.
Jest ok – bieg typu „może nie najlepiej ale jako tako” zaliczony. Medal pamiątkowy wisi na ścianie w kolekcji teraz trzeba się szykować na bieg sezonu który odbędzie się już 15 lipca.
____________________________________________________________________________________________
“Bieganie dało mi odwagę by zaczynać, determinację aby wciąż próbować i duszę dziecka, aby mieć z tego wszystkiego zabawę po drodze. Biegaj często i biegaj daleko, ale nigdy nie „zabiegaj” swojej radości z uprawiania tego sportu.” Julie Isphording