Nadszedł czas na podsumowanie mojego startu w Gdańsku. Pomimo, że relację zaczynam pisać w pociągu w niecałe 24 godziny od startu, to prawdopodobnie i tak pojawi się ona na blogu dopiero gdy uda mi się zmontować relacje wideo na YouTube. Muszę przyznać, że ciężko pisać pomimo wyjątkowo udanego startu 3:42:09 – że wszystko jest cudownie wiedząc, że zachowałem się trochę nie fair ignorując zalecenia trenera. Dobrze wiem, że wyłącznie dzięki jego wiedzy, udało mi się po przymusowym postoju chorobowym zdążyć powrócić do jako takiej formy 🙂
Teraz chyba nadszedł czas aby wdrążyć się głębiej w temat biegu.
Gdańsk, godzina 7:40, hala Amber Expo, niebieski dywan, tłumy biegaczy ubranych w maratońskie „odświętne stroje„. Taki widok przed biegiem dodaje mocy. Od 8:10 rozpocząłem rozgrzewkę, początkowo ubrany w koc termiczny niczym „batman w złotej wersji” czyli magia maratonów w stu procentach. 🙂
Muzyka włączona, Garmin ustawiony w tryb Live track ( podgląd na żywo online), pozostało jedynie odliczanie do godziny 9 :00 ii…. start.
W tym momencie zrobiłem to czego chciałem uniknąć – czyli dałem się porwać tłumowi i mój pierwszy międzyczas prognozował 3:28 godz w wyniku końcowym.Takie tempo zapowiadało słynną wśród maratończyków ścianę, ponieważ podejrzewałem a nawet byłem przekonany,że nie dam rady utrzymać tak dużej prędkości. (ale czy oby na pewno, a może jakoś wydolę?..) Zależy jak na to patrzeć. Biegło mi się wyjątkowo dobrze, praktycznie w ogóle nie czułem zmęczenia, przez co dałem się przez pierwsze kilometry ponieść adrenalinie, chcąc zrobić lekki zapas sekund, które będę mógł poświęcić zwalniając podczas picia. Niestety nie wszystko poszło po mojej myśli…
Mój pomysł zwolnienia po 5 km jednak nie wypalił, bo kiedy kręciłem filmik telefonem w Stoczni Gdańskiej dostałem kopniaka w udo i przez ten uraz moje plany musiały się dostosować do możliwości. Kiedy skracałem krok, automatycznie odczuwałem ból w udzie- więc co mi pozostało ? Biegnę wolniej -boli, ciągnę mocne tempo- jest ok. Szybka analiza sytuacji, rozważenie czy warto zaryzykować i zanim zauważyłem za mną było już 10 km. Pewny całkowicie byłem jedynie tego, że nie mogę się poddać. Pozostało mi więc albo cierpieć przez ponad 3 godziny albo wybrać , bardzo ryzykowne wyjście – czyli gnać tak przez kolejne kilometry z nadzieją, ze na końcówce dodatkowej motywacji doda mi widok Gdańskiego stadionu i hali Amber Expo. Jak łatwo się domyślić wybrałem wersje „bo jak nie ja to kto” i pognałem do przodu dalej i dalej..
Minął 10,15, 20, 25 km a ja wciąż miałem tempo prognozowane poniżej 3:40 godziny. W tym momencie adrenalina po całości dała o sobie znać – jest szansa, że jakimś cudem złamię życiówkę o 40 minut i będę miał w końcowym czasie dwie trójki z przodu ! Wiedząc, że pozostałe km muszę zmieścić się w 5:50 min/km, aby wykonać złażenie (3:45 godz ) postanowiłem zaryzykować. Głód rewanżu ostatniego królewskiego dystansu, niedosyt po Nowych Granicach, rezygnacja z startu w Żaganiu, blisko miesiąc bez treningów spowodowany chorobą i głód godnego powrotu do biegowego życia to zbyt wiele motywatorów , aby mi zabrakło mocy.
Był tylko mały problem, w trasę zabrałem 4 żele, które zjadłem na 10, 21, 28, 31 km i pomału zaczynałem odczuwać brak energii . Na punkcie kontrolnym można było dożywić się bananami, lecz z doświadczenia wiem, że jedzenie czegoś co trzeba gryźć w biegu powoduje u mnie kolkę, więc pomysł nie wchodził w grę. Zupełnie nie miałem pojęcia co zrobić… Nagle stało się coś niespodziewanego !!! – coś co dla mnie było ratunkiem a dla kogoś „dramatem„. Na trasie na 33 km leżał żel -dokładnie taki sam żel jakich stale używam – brakowało jedynie karteczki z dedykacją „powodzenia na ostatnich kilometrach – daj czadu” 🙂 W takiej sytuacji – kiedy nawet opatrzność była po mojej stronie, jak mogłem się poddać i zwolnić ? Trzeba było próbować pomimo zmęczenia dawać czadu 😉
Nie wiem czy dzięki żelowemu motywatorowi, czy rzetelnemu treningowi nie odczułem już więcej odcięcia sił na końcowych km. Jedyne co mnie chwilami spowalniało, to wiatr znad zatoki podczas biegu w wzdłuż wybrzeża – z jednej strony idealne schłodzenie organizmu, a z drugiej niewidzialna chłodna, stawiająca opór ściana.
Udało mi się spełnić moje maratońskie marzenie, więc chyba wszystko idzie ku dobremu 🙂 Zrobiłem fajną życiówkę, nagrałem dużo filmików wideo do zmontowania czegoś na YouTube, odwiedziłem bliskich, więc czego chcieć więcej ? Patrząc na to, że w październiku pokonanie tego dystansu zajęło mi o 29 min dłużej – mogę świętować ładny progres. Atmosfera biegu fantastyczna, wodopoje usytuowane średnio co 5 km- za co warto pochwalić organizatora. Zobaczymy co przyniesie życie, ale mam nadzieję, że na przyszłoroczną edycję tam powrócę. Teraz czas szykować się na Wings For Life World Run gdzie też mam zamiar pokazać na co mnie stać ( chociaż może w trochę bardziej okrzesany sposób… ).
___________________________________________________
Ściany na maratonie są po to aby je przestawiać, za linię mety” 🙂
– jedna z moich autorskich mądrości po 35 km 🙂
___________________________________________________
Mój film z YouTube: