„Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz” – jeśli chodzi o ten bieg bitwa z pewnością była, ale o kurzu nie ma jakiejkolwiek mowy.Zawodnicy dobrze wiedzą o czym mowa – słynna tegoroczna „niespodzianka” między punktem kontrolnym Jarogniewice a wsią Barcikowiczki.
Najlepiej będzie jak zacznę pisać wszystko od początku – czyli od pojawienia się na murawie boiska Szkoły Podstawowej nr 18 m. Arkadego Fiedlera w Zielonej Górze.
Na boisku pojawiłem się kilka minut przed „godziną zero” czyli dosłownie chwilkę przed 6:00. Oddałem torbę do depozytu, nagrałem pamiątkowy filmik wideo na sali przed startem i zanim zauważyłem, nadszedł już czas, aby wyruszyć na start.
Widok z drona wyjątkowy, tak samo jak tempo biegu czołówki – coś niesamowitego !! Wróćmy jednak do zasad biegu, przydałoby się co nieco wyjaśnić.
Podczas Ultramaratonu przebiegającego nowymi granicami Zielonej Góry tzn. 103 km było kilka opcji na nich pokonanie:
- indywidualny – solo ( czyli całość samemu – pokłony dla śmiałków którzy tego dokonali )
- sztafeta 4 – osobowa ( zasada ” minimum raz ma biec każda z 4 osób” )
- sztafeta 2 – osobowa ( zasada ” minimum raz ma biec każda osoba z pary” )
- duathlon indywidualny ( bieg – rower – bieg)
- duathlon sztafetowy 2 – osobowy ( bieg-rower-bieg czyli np. jedna osoba biega, druga jedzie na rowerze itp. )
W tym roku podniosłem poprzeczkę i przypadło mi biec w sztafecie 2- osobowej 50% trasy czyli 51 km. Wydaje się że to bardzo wiele, ale taki dystans jest w stanie pokonać prawie każda osoba, która pokonała maraton. Dlatego mimo wszystko czuję lekki niedosyt… Dlaczego ? Ponieważ odpuściłem, przegrałem z bólem, kolką i czasem – tak 5:37 godz na 51 km to żaden wynik, to szrama którą może jedynie usunąć „solówka” 103 km w przyszłej edycji Nowych Granic.
Czas teraz na krótką relację z biegu.
Pod koniec lutego, o godzinie 6:00 rano jest jeszcze całkowicie ciemno.Dlatego musieliśmy biec z lampkami czołowymi, czyli coś co wręcz uwielbiam- słynne „ultramaratońskie ciemności„. Dodatkowo dla bezpieczeństwa byliśmy zobowiązani biec w kamizelkach odblaskowych od startu do godziny 8:00 i od 16 00 do zakończenia limitu czasowego . Osobiście swoje pozbyłem się przy pierwszej możliwej okazji czyli w PK1 Jarogniewice.
Pierwsze kilometry biegło mi się bardzo „opornie”- nie chodzi oczywiście o formę, lecz nie utrzymywałem zamierzonego tempa a nawet nie byłem jemu bliski. Jednak gdy zawodnicy z czasem się troszeczkę „rozpierzchli” -ze średniej 6:30 min/km zacząłem się z każdym kilometrem zbliżać do zamierzonych 5:35 min/km i wszystko kręciło się bardzo dobrze. W Jarogniewicach po „tankowaniu” izotonika w plecak, pomimo 4- minutowego postoju na moim Garminie 235 wciąż średnia prędkość nie przekraczała 6 min/km, wiec wszystko było na dobrej drodze aby PK2 Nowy Kisielin minąć z czasem 4:35 godz ( zostanie 25 min czasu na 4 km ) co by oznaczało, że wykonałem zamierzony plan – reszta zależałaby od mojego biegowego partnera.
Wszystko było ładnie i kolorowo do czasu… Przed startem słyszałem gdzieś opowieści o 300 m trasy zalanej wodą i breją pośniegową. Myślicie że to takie plotki aby zawodnicy nie czuli się zbyt pewnie? ? Też tak myślałem, do czasu aż moim oczom ukazał się obraz z poniższego zdjęcia !! Legendarne opowieści o bagnach 27 km trasy stały się faktem.
Z przyzwoitej trasy – jeśli nie liczyć ciągłego błota, zrobiła się bryndza i kombinowanie jak tu się przedostać ? Nie dało się nawet tego obejść, ponieważ mimo wszystko drogę zagradzała woda. Pisałem się na bieg a nie morsowanie połączone z Runmagedonem !!! Tak czy siak, najlepszą i jedyna opcją było „brnięcie” do przodu.
Wszystko by było cudownie gdybym podczas wychodzenia z tego basenu „krystalicznie czystej wody”nie zaliczył przysłowiowej „gleby” uszkadzając sobie coś w kolanie i nadrywając pachwinę.
Trzeba było całkowicie zmienić taktykę, walka rozpoczęła się się od nowa. Nie była to już niestety walka o czas, o złamanie wymarzonych 5 godzin podczas połowy dystansu (z resztą bagna już skreśliły na to szanse – 20 min straty !! ) lecz walka z bólem i własnymi słabościami. Dodatkowo na nieszczęście zaczęła mnie łapać kolka, tak że bieg przerodził się w mozolną walkę o kolejne kilometry.
Jak dotarłem na PK2 Nowy Kisielin ( 46 km)? – w cierpieniach hehe! ( z pewnością poczucie obowiązku dotarcia na połowę dystansu pchało mnie przed siebie)
Gdy odpocząłem kilka minut, doszedłem do wniosku, że dążenie na siłę „aby do przodu” aż za PK3 Stożne nie ma sensu, bo może na długo wyeliminować mnie zbiegania. Poczułem wtedy, że pozostało mi już tylko kilka km i poszło już z górki, – w pewnym sensie dosłownie ponieważ kolejne 2 km trasy prowadzi w dół… Może nie uzyskałem najlepszego czasu, ale dotarłem na miejsce zmiany mieszcząc się spokojnie w limicie czasowym.
http://www.youtube.com/watch?v=j_nXKL4Mezg
Organizacyjnie impreza była na naprawdę wysokim poziomie. Wiadomo, że zawsze można się do czegoś przyczepić, ale czy jest sens szukać problemu na siłę ? W każdym biegu znajdą się uchybienia, a tym bardziej na tak długim. Lepiej widzieć to co było pozytywne czyli np. oznakowanie trasy, wspaniałą atmosferę, cudowne masażystki z zielonogórskiego medyka, pyszne jedzenie na punktach kontrolnych i w biurze zawodów oraz wiele innych pozytywnych faktów, o których nie napisałem, a które zachowam w pamięci .
Pozdrawiam również wszystkich zawodników, z którymi rozmawiałem podczas biegu- bo poczułem, że robię coś razem z bardzo pozytywnymi i wyjątkowymi ludźmi. Szczególnie pozdrawiam osobę, która mi wyjaśniła na mecie, coś naprawdę dla mnie odkrywczego, że smalec – to taki „dżem ze świni „.
Pozdrawiam i do zobaczenia za rok na trasie tym razem jako solista – 103 km
Dla osób zaciekawionych biegiem poniżej dodaje linki do wpisów z treningów.
I Oficjalny Trening ADB Ultramaraton Nowe Ganice – czyli „zimny prysznic”
III Oficjalny trening Ultramaraton Nowe Granice czyli za półmetkiem
IV Oficjalny trening ADB Ultramaraton Nowe Granice – czyli taniec na lodzie