Jak przegrywając z metą wygrałem z samym sobą ? I co oznacza to „przebudzenie mocy” niczym z 7 części Gwiezdnych Wojen ? Postaram się wyjaśnić wszystko składając relacje z biegu z mojej perspektywy. Będzie to opowieść o walce aby uzyskać „ 3 z przodu” i o pokonywaniu przeciwności losu związanych z biegiem (rozpoczynających się już podczas zbierania autografów ) 🙂
Zacznę pisać od początku, pomijając przepis na poranną jajecznicę i instrukcję jak robić w kawę ekspresie – ponieważ muszę zachować jakiś element tajemnicy dla siebie:)
W Poznaniu na Malcie pojawiłem się o godzinie 10 z minutami, pogoda chociaż nie była wyjątkowo niekorzystna, to i tak jakoś nie nastrajała optymizmem. Jedno było pewne, podczas oczekiwania przed startem i po biegu z pewnością zmarznę -ale jak wiadomo ” bieganie wymaga poświęceń” i jest to próba charakteru 🙂
Kwestie głębszego komentowania sprawy, związanej z odbiorem pakietów startowych pominę, ponieważ szkoda słów. Niestety przerosło to organizatora, czemu dopomógł też optymizm tłumu zawodników związany z odbieraniem pakietu na ostatnią chwilę – ale było to przecież do przewidzenia ( sam byłem takim optymistą, ale stosując „zasadę większego” udało mi się wyrobić w 30 minut 🙂. Pojemność tak małego biura startowego na 6 000 startujących dowodzi mówiąc delikatnie sporego braku wyobraźni. 🙂 O.K szkoda nerwów..
Pierwszy problem pojawił się o godzinie 12 gdy postanowiłem zbierać autografy i wspólne selfie z tymi osobami. Zacząłem od wspólnego zdjęcia z człowiekiem biegającym w kombinezonie z poniższej fotografii ( już 4 edycję biegu), następnie moim oczom ukazał się Taddy Blazusiak – chętni przeczytają o nim w Wikipedii , a że byłem przygotowany i miałem marker w kieszeni dostałem autograf na plakietce biegowej. Niestety z fotki wyszły nici..
W momencie, kiedy wyciągałem telefon z kieszeni wypadły mi słuchawki – a jakiś zawodnik je podniósł i zamiast oddać uciekł ! Przestałem wtedy przejmować się wspólnym selfie. Dosłownie zdębiałem ale pozdrawiam złodzieja:) Pojawił się problem nr 1. – niecała godzina do startu a ja nie mam możliwości słuchania muzyki ? Nie przejmowało mnie jakoś specjalnie to, że swoje kosztowały. W tamtej chwili przerażony byłem jedynie problemem – „braku muzyki” bo w ciszy nie potrafię trzymać tempa . Na szczęście w aucie znajdowały się jeszcze jedne, może nie takie dobre jak te, które straciłem- bo grają „może nie najlepiej ale jako tako” ale zawsze to coś. Efektem tego była przymusowa, nadprogramowa rozgrzewka – do auta i z powrotem na miejsce startu i…. właśnie, tu problem nr 2. Strefa startowa załadowana po trzeci sektor, a ja przecież jestem wpisany do drugiego (ustawiane zgodnie z deklarowanym dystansem ). Przede mną 5 tyś ludzi- co tu począć ? W takim tłumie nie pokonam nawet 20 km !! Stosując taką samą zasadę jak w biurze startowym, postanowiłem skorzystać z tego, ze nie jestem mały i udowodnić w praktyce, że duży może więcej …. aż przedostałem się pod linię graniczącą ze strefą pierwszą, koło sceny i telebimu.
Zrobiliśmy tradycyjną „falę” pokazywaną w TVN24 na żywo, nakręciłem ostatnie kilka zdań do relacji z YouTube- do której link podaję na dole wpisu ( serdecznie zapraszam do obejrzenia) i usłyszeliśmy klakson, który rozpoczyna bieg.
Wyliczyłem, że technicznie jestem w stanie zrobić 34 km – trzeba tylko trzymać tempo 4:42 min/km przez cały założony dystans. W teorii wygląda to bardzo prosto, a praktyce już trochę gorzej. Na początku nie ma możliwości wyprzedzenia ludzi gdy się ma przed sobą jakieś 500 osób, które się nawzajem blokują. I tu zaczyna się problem nr 3 czyli strata sekund. Sekund bardzo cennych i trudnych do nadrobienia.. W tym momencie znowu trzeba było zadziałać prawem „buszu ” i z trudem, bo z trudem ale udało mi się po 1 km wydostać z tłumu ludzi.
W tej chwili taktyka musiała zostać zmieniona- póki trasa była płaska postanowiłem nadgonić ile się dało, schodząc w tempie poniżej 4:30 min/km. Tym sposobem na 9 km moje średnie tempo wynosiło 4:35 min/km – w głowie widziałem już siebie za tabliczką 35 km- ale czy to aby nie za wcześnie na takie piękne liczby?
Nie oszukujmy się, że wciąż będę miał dobrą passę. Parząc na mój wynik z Gdańska wiem, że fizycznie ciężko by mi było tak wysokie tempo – 4:35 min/km do samego końca. Wiedziałem, że nastąpi kryzys tylko pytanie kiedy ?
Patrząc na moje średnie tempo postanowiłem spróbować złamać życiówkę w półmaratonie. Przeliczyłem z prędkości średniej, że to realne. Wtedy wydawało mi się , że to dobry pomysł – ale czy to było mądre ? Na podbiegu zaczynającym się od 14 km zacząłem zwalniać. Nie był to bardzo duży spadek tempa ponieważ 5-10 s na 1 km – a, że do planowanych 34 km miałem spory zapas sekundowy nie- przejąłem się. Zjadłem żel potem za 5 km drugi….. no właśnie.. to błąd nr 4. To taka nauczka – że żel bez popicia wodą to najlepszy przepis na kolkę. Gdy moje międzyczasy wskazały 5 min/km z przodu przeraziłem się. Postanowiłem poświęcić ten nadmiar sekund jaki uzyskałem zwalniając do truchtu i tracąc blisko minutę. Niestety dużo to nie zmieniło, bo kolejny km trwał 5:10 min – a przecież wcześniej mieściłem się w zaplanowanym tempie !!!
Wtedy stało się coś najgorszego. Spojrzałem na Garmina i prognozowany dystans przewidywał 28.360 km – czyli wielki niedosyt przez duże „N”. Cóż mi pozostało? Należało wdrożyć plan ekstremalny: zmieniłem muzykę na moje znienawidzone po Gdańsku discopolo – nie abym był uprzedzony, po prostu zwyczajnie nie gustuję w tym stylu. Jednak głośne rytmiczne „łubu dubu” i wmawianie sobie, że „moc jest we mnie silna, a ja jestem silny mocą” spowodowały powrót do tempa poniżej 4:50 min/km 🙂 Z jednej strony wiedziałem, że niezależnie od tego czy skończę w obecnym miejscu, czy na kolejnych kilometrach , to pokonałem już dłuższy dystans niż w ubiegłym roku. Wtedy ukazał się budzący zgrozę widok… – wielki podbieg. Podczas jego pokonywania nogi bolały od butów startowych jak cholera – przemęczenie pracą dało po sobie znać pełnym głosem. I wtedy się obejrzałem…… a za plecami światła radiowozu jadącego przed samochodem pościgowym z Adamem Małyszem – czy jak inni zwą ” kapitanem Wąsem” za kierownicą. A ja mam dopiero na zegarku 26.60 km !! Dla mnie w tym momencie była to tylko biała BM-ka z napisem dziękujemy. Póki co wcale jeszcze nie miałem ochoty jej oglądać. Wiedziałem, że jeśli nic nie zmienię, to nie dobiegnę do 30-go kilometra, bo zabraknie kilkuset metrów – dokładnie przeliczając na czas : 53 s ( jeśli Garmin się nie pomylił). Naprawdę chcą mi dziękować ? Chyba jakieś żarty!!! Podziękowania przyjmuję dopiero za chorągiewka 30 – go km !!!:)
Nastąpiło we mnie nieopisane „przebudzenie mocy” i nie zważając na ukształtowanie terenu wykręcałem coraz niższe międzyczasy… Zleciał 27, 28, 29 km a samochód wciąż za plecami. Dotruchtałem 100 m (dla pewności) i postanowiłem nakręcić moment mojego sukcesu. Mogłem próbować pędzić dalej ale postanowiłem już tylko truchtać. Zakończyłem na 30.39 km. Czy udałoby mi się dobiec te 610 m przy tempie 17 km/h ? (prędkość jadącego auta ) Raczej tak – ale przecież trzeba mieć co pobijać w maju 2018 🙂 Życiówka na półmaratonie zrobiona, założenie na Wings For Life World Run może nie na 100% , ale i tak dokonałem czegoś…. co wydawało się nierealne już kilka sekund po starcie więc – całkowity sukces.
Z punktu kontrolnego na 32 km, na Maltę gdzie do odebrania był medal zabrał nas specjalnie przygotowany na bieg autobus. Podczas całej drogi, która się dłużyła w nieskończoność najbardziej bałem się tylko jednej rzeczy – temperatury po wyjściu z autobusu.
Och ten wiatr od strony jeziora- zimny i przeszywający na wylot… do tego brak folii (koc termiczny z apteczki ), bo warunkiem dostania jej było zakończenie biegu na 25 km -ponieważ później zabrakło 🙂 Dodatkowo dostępny był rozgrzewający Red Bull z lodówki :)Dlatego nie czekając na przysługujący posiłek regeneracyjny, postanowiłem uciekać im szybciej tym lepiej do samochodu .
Muszę przyznać, że to jeden z moich najbardziej udanych startów wśród wszystkich jakie biegłem. Oficjalnie zrobiłem 30.39 km, w rankingu globalnym zająłem 4148 miejsce na 101026 osób – czyli pozostawiłem za sobą blisko 97 ty ludzi.:)W rankingu polskim na blisko 6 tyś osób- 409 miejsce jest , jak się u mnie w rodzinie mówi- godnym wynikiem:)
teraz nadszedł czas na ciężki trening aby rozpocząć drugą cześć sezonu , ale o tym w kolejnym wpisie.