[modula id=”4324″]
Z chęcią rozpocząłbym wpis słowami ” tyle kilometrów ile pomysłów na relacje” – lecz chyba jednak wolałbym przebiec to jeszcze raz niż wymyślać te 103 wersje:).
IV Ultramaraton Zielonogórski Nowe Granice, czyli ponad 100 km w terenie – to solidne rozpoczęcie sezonu. Wykonałem założony plan, pokonując wiatr i mocno odczuwalny mróz, przebiegłem całość solo , nakręciłem sceny do zmontowania filmu.. Zapraszam wiec do przeczytanie poniższej relacji z biegu.
W Zielonej Górze pojawiłem się już dzień wcześniej, aby wieczorem znaleźć się na odprawie przed biegiem. Pomimo tego, że Świebodzin jest tylko nieco ponad 40 km od miejsca startu postanowiłem zanocować na miejscu, by nie tracić czasu na dojazdy. Było to rozwiązanie zapewniające chwilę spokoju i wytchnienia przed startem.
Z samego rana o godzinie 5:15 byłem już na miejscu w szkolnej sali na ulicy Francuskiej, gotowy do rozgrzewki i biegu. Przez chwilę pogadałem z innymi zawodnikami, porobiłem fotki i trzeba było wyruszyć na linię startu.
„…TRZY, DWA, JEDEN START” – i tu zaczyna się 103 kilometrowa opowieść o napaleńcu, który postanowił skatować się w swoje urodziny 🙂
Pierwszą wpadkę zaliczyłem już na 1 kilometrze, gdy zaplątałem się w kabel USB podłączony do elektrycznego stabilizatora DJI OSMO MOBILE. Musiałem przystanąć, by się odmotać a potem grupa biegaczy uciekła mi tak daleko, że źle skręciłem. Na szczęście dało się powrócić na trasę bez większych problemow i skończyło się jedynie na przedzieraniu się z czołówką na głowie przez krzaki 🙂
Biegło się dobrze, kilometry leciały, musiałem przystawać jedynie wtedy, gdy coś nagrywałem. Po 3 nagraniu mój stabilizator zaczął szaleć, więc stał się półkilogramowym balastem- stanowczo za drogim, aby go wyrzucić w krzaki i stanowczo za ciężkim, aby go targać przez tyle kilometrów. Musiałem powrócić do trzymania telefonu w ręce, co wiązało się z drganiem nagrywanego obrazu.
W internecie wyczytałem, że aby bukłak nie zamarzł trzeba do niego wsypać 1,5 łyżeczki soli… Oczywiście tak zrobiłem. Dało się to pić, ale było hmm…….. ohydne ?
Mróz, szron na brodzie, wschód słońca, piękne widoki… i zbliżający się punkt kontrolny nr 1 Jarogniewice, a za nim na 26 kilometrze bagno, które na szczęście z tego co mówili na odprawie, zamarzło. Pozostała więc tylko rzeczka (gdzie rok temu złapałem kontuzję ). Stwierdziłem jednak, że będę się martwił dopiero gdy tam dobiegnę.
W Jargoniewicach zjadłem kilka rogalików, napiłem się herbaty, wylałem izotonik wymieniając go na wodę i rozprawiłem się z ohydnie słonym smakiem picia. Po nakręceniu krótkiego fragmentu z filmu wyruszyłem w trasę ku bagnom. 🙂
Na wieczornej odprawie mówili prawdę. Z rozlewiska zostały zamarznięte kałuże. Dodatkowa atrakcją lodowiska były poprzewracane drzewa… i oczywiście jako „wisienka na torcie” rzeczka do przeskoczenia. Niby taki niewielki skok, ale wizja kąpieli w niej poszerzała ją w moich oczach kilkukrotnie, utrudniając przeprawę.
Udało mi się przebyć przeszkodę, która śniła mi się po nocach 🙂 suchą nogą, więc przepak w Barcikowicach ominąłem bez dłuższego zatrzymywania. Od 35 km zaczęło coraz bardziej wiać i wiaaaaać. Podczas przekraczania drogi S3 ciężko było się utrzymać na wiadukcie 🙂 ( widać to na filmie) . Na szczęście większość trasy była osłonięta lasem i wtedy było znośnie. Nie licząc faktu, że zabrakło mi wody, to bezboleśnie dotarłem do punktu kontrolnego nr 2 Nowy Kisielin na 48 km.
Nastąpiło tam kolejne szybkie” tankowanie„, zjedzenie zupy pomidorowej i niezwłoczne wyruszenie w trasę. Na 49 km nieopodal miejsca gdzie rok temu ukończyłem bieg, trochę zboczyłem z trasy nadkładając prawie 2 kilometry (powiedzmy, że przy okazji chciałem pozwiedzać Droszków🙂 ). Zaczynałem mieć obawy, czy nie braknie mi czasu, bo zostało mi tylko 35 minut przewagi nad limitem czasowym a, do mety miałem jeszcze ponad 50 km…
Biegło się dobrze, nie łapała mnie żadna ściana – chyba że „ściana wiatru” ponieważ coraz mocniej wiało, a ja ze względu na moje solidne gabaryty łapałem wiatr niczym żagiel. Kilometry miały, mijały…. punkt Kontrolny nr 3 się zbliżał .Był tam przepak dający możliwość przebrania się i pozostawienia zbędnych rzeczy (ufff…).
Po dotarciu tam przebrałem się, zjadłem lodowatego cheeseburgera MC donald-sa, pozostawionego w przepaku, i po zmianie koszulki i bluzy na suche i prawie boskie 🙂 , wyruszyłem na wycieczkę w stronę Odry.
Tak jak się spodziewałem z wałów przeciwpowodziowych zdmuchiwał wiatr…. Było tragicznie… , prawie jak w tunelu areodynamicznym. W lesie jednak było dużo lepiej i gdy dobiegłem do punktu kontrolnego nr 4 Wysokie, okazało się, że udało mi się nadrobić tam kilka minut.
W końcu dotarłem na 80 kilometr, coraz bliżej mety. Prawie już można powiedzieć że chwilami czułem jej zapach….. . Jednak to było jeszcze ponad 20 km, a słońce powoli zachodziło i temperatura coraz bardziej spadała….
W punkcie kontrolnym Wysokie uzupełniłem picie, zjadłem po trochę wszystkiego co leżało na stole, usiadłem z ciepłą herbata w dłoniach … i miałem problem by podnieść tyłek 🙂 -było tak ciepło i miło w namiocie, a na zewnątrz mróz wiatr i zbliżające się ciemności. Jednak trzeba się było zbierać i wyruszać spełniać te utrapione marzenia:)
Nie powiem, że było łatwo. Stopy od spodu bolały niemiłosiernie – ale sam się na to pisałem. Z czołówką przez las, po dziurawej drodze z korzeniami można było jedynie iść szybkim marszem. Gdy dotarłem do do 98 km mijając punkt kontrolny Kaczmarek, nawet się nie zatrzymałem- stwierdziłem, że to nie będę marnował czasu.
Iiiiii…… wtedy z mroków nocy wyłoniła się szkoła i boisko, na którym była meta – muszę przyznać, że gdyby nie zegar odliczający czas, nie trafiłbym w bramkę z matą pomiarową. Biegłem prawie nie widząc celu… minąłem ją z czasem 13:46:36 godz. Czy jestem zadowolony ? O tak! Dobrze wiem, że gdybym nie bawił się w nagrywanie filmów i trzymał się trasy byłoby jeszcze szybciej. Prawdopodobnie zmieścił bym się w 13 godzinach. Przebiegłem solo cały dystans 103 km z bonusowymi kilometrami przy zwiedzaniu Drożkowa i to się liczy!!!
Podsumowując :
Dokonałem tego!!! Nie doznałem żadnej kontuzji i co najważniejsze, końcu nie czuję niedosytu Ultramaratonu Zielonogórskiego Nowe Granice.
Wiecie co…. prawie 14 godzin biegu i 103 km to naprawdę dużo dreptania…. oj dużo…ale jedni lubią medytować a inni sobie drepczą:) ….
________________________________________________________________________________________
„Tylko Ci, którzy ryzykują pójście za daleko, dowiedzą się jak daleko można dojść.” – T.S. Eliot, poeta, noblista