Płaska trasa, atest PZLA, brak słońca i leciutki wiatr, wszystko pięknie – pozostało jedynie gnać do przodu… ale jednak, coś poszło nie tak… tylko co ?
Kilkumiesięczne treningi, których uwieńczeniem miała być życiówka podczas startu w II Biegu Sulecha zakonczyły się porażką. Pomimo mojej dużej determinacji i samozaparcia „poległem” po całości. Dla wielu ludzi mój wynik mógłby być wyczynem, ale ja czuję jedynie wielki niedosyt. Jedak w związku z tym ,że „chłopaki nie płaczą” 🙂 nie wypada marudzić i użalać się nad sobą- dlatego przejdę do relacji z biegu. Trzeba pogodzić się z faktem, że nie zawsze start kończy się w taki sposób jaki byśmy od siebie oczekiwali.
Bieg się rozpoczynał na bieżni OSiR w Sulechowie o godzinie 16 00. W pakiecie do plakietki były dołączone 4 gigantyczne agrafki. Zastanawiam się czy organizator robi to specjalnie ? Dziura zrobiona taką wielką szpilą psuje każdą koszulkę i plakietka na nich lata we wszystkie strony.
Pakiet startowy, też nie należał do wyjątkowo bogatych, a nawet był troszkę zabawny ( trochę ulotek i paczka makaronu ). Jednak w związku z tym, że wpisówka wynosiła 35 zł i było losowanie nagród, brak koszulki i gadżetów od sponsorów był do wybaczenia:)
Już na starcie spotkała mnie pierwsza niespodzianka. Zawiesił mi się Garmin tak, że nie działał przycisk start ! Musiałem go zresetować do ustawień fabrycznych w czasie biegu. Udało mi się to załatwić przez 400 metrów trasy na bieżni. Efektem jednak był brak danych typu tempo , domyślnie ustawiły mi się jeszcze zamiast kilometrów mile, co wiązało się z informacją mil/min. Na szczęście międzyczasy ręcznie zmieniałem „międzyczasy ” jako okrążenia, więc chociaż minimum wiedzy na temat prędkości biegu posiadałem. Wiedziałem już wtedy, że będzie bardzo ciężko o jakiś „dobry czas”.
Biegło mi się strasznie opornie, miałem ciężkie nogi jak gdybym dzień wcześniej pokonał półmaraton. Biegłem wsłuchując się w muzykę i starałem się zmusić do trzymania równego tempa. Wtedy nagle w słuchawkach nastała cisza… Okazało się ,że naderwał się kabelek przy wtyczce. Pozostało więc pędzić pozostałe 7 km bez muzyki, wsłuchując się w rytm własnych kroków. Podziwiam ludzi co biegają w ciszy, dla mnie to była ogromna męczarnia. Pozbawiony informacji z zegarka GPS oraz muzyki, nie potrafiłem trzymać tempa, nie mówiąc o zamierzonych międzyczasach poniżej 4:20 km/min.
Gdy po pierwszym okrążeniu powróciłem na bieżnię, zegar pokazywał prawie 24 min. To zapowiadało całkowitą porażkę ! Aż się bałem w myślach pomnożyć ten czas x2. Trzeba było coś wymyślić- pytanie tylko co ? Wielu opcji nie miałem -albo wziąć się w garść i przyśpieszyć, albo odpuścić i dobiec na te 47,5 min . Starałem się wydłużać krok i w ten sposób z prognozowanego czasu zrobiłem 44.15 min co i tak uważam za totalną porażkę. Wielu biegaczy mogłoby uznać taki wynik za zadowalający. Jednak ja czuję jedynie wielki niedosyt…
Tyle treningów i taki wynik ? !!!? Jednak ponieważ ” chłopaki nie płaczą” to nie ma co się użalać, trzeba się zastanowić gdzie popełniłem błędy i dać zgodnie z stwierdzeniem od trenera, czadu w najbliższą sobotę. Tym razem atak na 10 km w Świebodzinie. Pocieszające dla mnie jest to, że dobrze znam trasę…