Nadszedł czas, aby zakończyć sezon biegowy. Rok temu biegiem końcowym był Gubin/Guben, w tym sezonie padło na okolicznościowy V Wolsztyński Bieg Niepodległości .
Bieg oczywiście odbył się 11 listopada, koło Falapark we Wolsztynie o godzinie 11:11 na dystansie 11 km. Podoba mi się taki czynny i radosny sposób obchodzenia tego święta. Już od samego rana wiedziałem, że nie będzie to bułka z masłem. Nie mówię o błocie w nieutwardzonych ścieżkach wokół jeziora, bo to było akurat gwarantowane jako, że mamy późną deszczową jesień . Wiał straszny i do tego przerażająco zimny wiatr. W telewizji i internecie nazwano go „orkanem Marcinem” – widać jego siłę na ponad 100 metrowej fladze Polski trzymanej przez publiczność na fotce poniżej. Gdyby to był jego poprzednik z ubiegłego miesiąca ” orkan Grzegorz,” to pewnie bym się z moim imiennikiem dogadał, aby odpuścił na niecałą godzinkę- a tak to lipa 🙂 he he
Problemem był chociażby sam fakt rozgrzewki. Jak to zrobić – skoro i tak po chwili mięśnie robią się lodowato zimne ? Oczywiście były próby aby je rozruszać, lecz wydaje mi się, że chłodne podmuchy zabierały całe wygenerowane podczas ćwiczeń ciepło. Czułem skurczone lodowate mięśnie na udach i już podczas granego przez orkiestrę przed startem „Mazurka Dąbrowskiego” byłem przemarznięty na wylot.
Wyciągnąłem z tego doświadczenia bardzo ważną naukę na przyszłość- bo do tej pory jakoś nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że rozciąganie zimnych mięśni tak boli, i że ich dobre rozgrzanie przed wysiłkiem niezależnie od okoliczności zawsze jest ogromnie ważne. Przyzwyczajony jednak to bólu nóg od „klepania” kilometrów na treningach, zagryzłem zęby i postanowiłem zignorować ból. Patrząc na kierunek, bieg zaczynał się z wiatrem, co wydawało się to sporym ułatwieniem. Dopiero w praktyce zrozumiałem, że nici ze wspomagania się metodą żagla. Ludzie biegnący z tyłu działali jak ściana i całkowicie zasłonili wspierające podmuchy . Postanowiłem, że początek pobiegnę w czołówce – bo jest to dobry i sprawdzony sposób na więcej pamiątkowych fotek. Gdy jednak wiatr się odwrócił i mocniej dał znać o sobie, automatycznie musiałem spowolnić tempo tracąc 20 s na km. Niezależnie od tego jak bym się nie przedzierał, to i tak mało opływowe kształty mojej figury o dużych powierzchniach oporu powodowały, że nie udało mi się śmigać brzegiem jeziora w tempie myśliwca F-16- jeżeli już porównywać to przypominałem raczej lekko przetrąconego łabędzia. 🙂
Kilometry mijały, biegło się różnie, międzyczasy wahające się od 4:09 – 4:43 min/km z zależności od mocy wiatru. Jak oczywiście przewidywałem w wielu miejscach trasy trzeba było przedzierać się przez błoto.
Bieg ukończyłem z czasem 50:32 min na 57 miejscu open średnim tempie 4:34 min/km. Wydaje się ,że to wolno jak na taki dystans , jednak w połączeniu z wiatrem i problemem zimnych ud, wcale nie osiągnąłem tak złego wyniku. Sądzę, że gdyby nie mój wzrost i duża powierzchnia oporowa wiatru udałoby mi się urwać kilka sekund, a może nawet minut minut ? Nie czuję jednak z tego powodu niedosytu- dałem z siebie tyle ile na obecny moment byłem w stanie.
Bieg zaliczam do udanych. Atmosfera bardzo fajna, medal ładny, ROGALIKI ŚWIĘTOMARCIŃSKIE przepyszne tylko pogoda nie dopisała. Czy wystartuję za rok- zobaczymy ale z pewnością wezmę to pod uwagę.